Forum hatson.fora.pl Strona Główna
Zaloguj

221b czyli "Zaraz, coś tu nie pasuje" [4/?]

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum hatson.fora.pl Strona Główna -> Hatson / loveship
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
iskrzak
Captn'
Captn'



Dołączył: 09 Sty 2010
Posty: 576
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z ruskiego budzika

PostWysłany: Pon 19:44, 18 Sty 2010    Temat postu: 221b czyli "Zaraz, coś tu nie pasuje" [4/?]

Shit od iskrzaka, który pewnie nigdy się nie skończy. Ale nieważne. Niech sobie istnieje, zwiększy przynajmniej liczbę zamieszczonych tutaj fików.

221b
Część pierwsza.

Później twierdził, że to wszystko było winą deszczu. Pogoda faktycznie dawała w kość - padało od dwóch dni i nie zanosiło się na poprawę. Efektem było znaczne pogoszczenie humoru House'a spowodowane uporczywym bólem jakim raczyła go noga, mimo karmienia jej regularnie białymi pigułkami.
No właśnie, Vicodin. Obiektywnie patrząc, to był główny sprawca tej historii.

House kuśtykał po szpitalu ze skwaszoną miną, sprawiającą, że jego zespół stał się niesamowicie posłuszny i sprawny, a Cuddy zgadzała się na każdy jego pomysł. To znaczy - bardziej niż zawsze.
Zbolały lekarz, jak na ironię irytował się tym jeszcze bardziej - dlaczego, u licha, nie mogli zachowywać się tak, kiedy jego noga sprawiała wrażenie względnie zdrowej kończyny?

Wszedł do swojego biura, siadając z impetem na krześle. Oparł laskę o kant biurka i zaczął masować oburącz udo - bezskutecznie.
- No, dobra. Chcesz wojny? Dostaniesz ją. - mruknął, sięgając po żółte opakowanie. Wysypał na dłoń kilka tabletek i połknął je bez liczenia, niczym serię pocisków wymierzonych w ból.
I chociaż faktycznie przestało boleć, ciężko było zaliczyć ten ruch do rozsądnych.
Czując już pierwsze zawroty głowy, ubrał się do wyjścia i ruszył do Wilsona, który, jak wiedział właśnie wypełniał dokumentacje u siebie. Bezceremonialnie otworzył drzwi, wtaczając się do środka.
- Wilson, jestem pewien, że chcesz to wiedzieć, więc chętnie się tym z tobą podzielę: właśnie przedawkowałem. - oznajmił z nieukrywanym samozadowoleniem w głosie.
Jego przyjaciel wstał z cichym westchnieniem i z rezygnacją chwycił płaszcz.
- Byle szybko, zanim Cuddy znajdzie okazję żeby cię w tym stanie zobaczyć i znowu spędzi piętnaście minut na skazanej na porażkę próbie przekonywania cię, że powinieneś bardziej z tym uważać.
Razem ruszyli ku wyjściu ze szpitala, wychodząc na strugi deszczu. Mokrzy wsiedli do samochodu, który ruszył rozchlapując wodę z kałuż.

House nie zarejestrował drogi którą przebyli - do świadomości przywrócił go dopiero głos Wilsona.
- Jesteśmy na miejscu.
Faktycznie, właśnie wjechali w ulicę przy której mieszkali.
Samochód zatrzymał się z piskiem opon koło chodnika.
Wilson wysiadł pierwszy, otwierając mu drzwi.
- Hej, nie jestem dzieckiem! - oburzył się House, energicznie wysiadając z auta.
- Tylko dorosłym, naćpanym kaleką. - odmruknął Wilson.
House wzruszył ramionami ruszając za przyjacielem w stronę drzwi nad którymi widniał znajomy adres "221b", zaczaił się z podejrzanym uśmieszkiem i chwycił kluczę wprost z ręki drugiego mężczyzny, w momencie kiedy tamten wyjął je z kieszeni.
Z satysfakcją zwyciężcy przekręcił klucz w zamku, wchodząc do środka, gdzie chwilowo zamarł z bezruchu.
"Ale odjazd!" Skwitował w myślach, widząc wnętrze mieszkania do którego właśnie weszli.
Z pewnością nie było to ich lokum. Całość skąpana była w świetle wszechobecnych świec przytulnie rozświetlających pomieszczenie. W przedsionku w którym się znajdowali zauważył stojaki na których wisiały płaszcze godne londyńskich dżentelmenów. Widać było również drewniane schody prowadzące na drugie piętro (- Od kiedy w tych domach są dwupiętrowe mieszkania? - zastanowił się) i widoczna część kuchni.

Odwrócił się do Wilsona, by radośnie oznajmić, że właśnie włamali się do cudzego mieszkania kiedy zobaczył, że stoi za nim całkiem inny facet. Właśnie odwieszał mokry płaszcz w stylu już wiszących na stojakach i zdejmował cylinder ukazując kasztanowe włosy. Obok płaszcza pieczołowicie ustawił zgrabną laskę z gałką.
Dziwny osobnik odwrócił głowę w stronę House'a; w jego spokojnych błękitnych oczach widniała lekka przygana.
- Mój drogi, zdejmijże ten płaszcz. Sam zapewne pamiętasz, jak pani Hudson wczoraj się o to awanturowała - jakbyśmy byli bezbronnymi istotami tylko czekającymi aż dopadnie nas przeziębienie...
House z konsternacją otworzył drzwi prawie na oścież, licząc, że zobaczy za nimi zakłopotanego Wilsona i będzie mógł bezkarnie napawać się widokiem przyjaciela próbującego wyjaśnić ich pomyłkę.
Zobaczył całkiem inną ulicę, rozświetloną tylko światłem kilku słabo palących się latarń. Przez głębokie kałuże przejeżdżały charakterystyczne jednokonne dorożki z wysokim siedzeniem dla woźnicy i o ogromnych kołach, a po chodnikach śpieszyli przemoczeni ludzie w strojach godnych filmu historycznego.
Nie miał pojęcia jak, ale właśnie znalazł się w jak na oko, Londynie dziewiętnastego wieku. Obrzucając otoczenie zszokowanym spojrzeniem faktycznie natknął się wzrokiem na tabliczkę głoszącą: "221b | Baker Street".


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez iskrzak dnia Pon 19:47, 18 Sty 2010, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
iskrzak
Captn'
Captn'



Dołączył: 09 Sty 2010
Posty: 576
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z ruskiego budzika

PostWysłany: Pon 19:45, 18 Sty 2010    Temat postu:

Dedykowane Atris z okazji urodzin.

221b
Część druga.

House ostrożnie zamknął drzwi, odcinając się od ulicy, a powracając do wnętrza mieszkania.
Bezczelnie niebieskooki facet ze schludnie przystrzyżonym wąsem obdarzył go skonsternowanym spojrzeniem. Najwyraźniej jednak uznał, że skoro on milczy, nie ma sensu o nic pytać.
Gdyby nie okoliczności oraz plagiat barwy oczu godzący w jego dumę, można by uznać, że wyglądał przy tym wszystkim całkiem sympatycznie.

Zanim House zdążył zastanowić się nad swoim położeniem, z kuchni wyszła zarówno korpulentna, jak niemłoda kobieta wycierająca dłonie o kraciastą chustkę.
- Dobry wieczór, panie Holmes, doktorze Watson... - przywitała ich niemalże matczynym, gruchającym głosem - Kolacja może być gotowa za kwadrans, jeśli jesteście panowie głodni, to wystarczy, że któryś z was zejdzie po nią na dół. Na górze już sprzątałam, ale muszę jeszcze uprać... - urwała, patrząc na House'a. - Bez obaw, nie sprzątałam pana pokoju. - zapewniła uspokajająco, widocznie mylnie interpretując jego minę.
- Dziękujemy bardzo, pani Hudson - odparł na to wąsaty facet, jak uświadomił sobie House, ani chybi Watson. To oznaczało, że jemu przypadła ta druga rola. - Co do kolacji, jeszcze to uzgodnimy. - dodał doktor, ponownie wyręczając drugiego mężczyznę w odpowiedzi. Kobieta rzuciła jeszcze House'owi spojrzenie pełne dezaprobaty "W mokrym ubraniu, w taką pogodę" i wróciła do kuchni.
House w końcu zdjął płaszcz i odwiesił go nieco niezgrabnie na kołku, ciesząc się, że halucynacja oszczędziła mu cylindra na głowie. Odruchowo odłożył również swoją laskę, wcześniej ściskaną w palcach. Absolutnie nie przypominała jego ulubionej laski z płomieniami, wręcz przeciwnie - była prosta, zakończona taką samą jak u tej należącej Watsona srebrną gałką.
Podczas tego ruchu mimowolnie zauważył swoją dłoń i z trudem powstrzymał się od gwałtownego jęknięcia. Chociaż nie narzekał na kształt swoich dłoni, nie wyobrażał sobie, że jakikolwiek mężczyzna mógł mieć tak smukłe palce.
"Co jeszcze ośmieli się zrobić ze mną moja zdradziecka podświadomość?"
Kolejną próbą wytrzymałości okazało się powstrzymanie od dotknięcia swojej twarzy, kiedy stwierdził, że przestał czuć swój zwyczajny, drapiący dwudniowy zarost.

Watson ruszył po schodach na górę, a House zaraz za nim.
Podczas pokonywania schodów czekało go kolejne zaskoczenie. Nie miał w dłoni laski, bez której od lat nie wyobrażał sobie wchodzenia po schodach, a mimo to wchodził stopień po stopniu, nie czując najmniejszego bólu.
Jednakże i tym razem powstrzymał się od zatrzymania i pomacania uda, odwracając uwagę od tego pierwszego miłego zaskoczenia w chwili wejścia do saloniku, oświetlonego światłem z lampy gazowej, stojącej na stoliku po środku.
Czego tam nie było - zarówno fotel jak i kanapa, kominek z trzaskającym ogniem (zarejestrował nawet leżący na nim perski pantofel, całkiem nie pasujący do otoczenia), stoliki zawalone papierami, obrazy na ścianach i przybity nożem do ściany dokument, którego jednak nie mógł w tym świetle rozczytać. Mimo wszystko, pokój sprawiał wrażenie całkiem wyprzątanego. Jedynym szkopułem okazało się to, że wszystkich tych rzeczy nie da się pomieścić w wyznaczonych do tego miejscach. Za zasłonami znajdowało się duże okno odchodzące na ulicę którą widział za drzwiami wyjściowymi.
Watson skierował się w stronę fotela, usiadł na nim, obdarzając go komicznie analitycznym spojrzeniem.
- Nawet ja widzę, że pogardzisz dzisiejszą kolacją - powiedział. Kiwnął głową z mylnym, pełnym jednak dobrych intencji zrozumieniem - Nie musisz nic mówić, sam wyjaśnię to pani Hudson. Pozostanie mi słuchać jej narzekań na twój fatalny sposób odżywiania, ale sądzę, że uda mi się ją ułagodzić.
Wyciągnął skądś notes w którym od niechcenia zaczął skrobać piórem, widocznie nie widząc w milczeniu człowieka, którego brał za Holmesa, niczego dziwnego.

House szybko stracił zainteresowanie towarzyszem, będąc chwilowo bardziej przejętym nieoczekiwanymi zmianami w swojej aparycji, które miał zamiar zbadać przede wszystkim. Zauważył kusząco wyglądające drzwi i czym prędzej ruszył w ich stronę, otwierając je do wewnątrz z cichym skrzypnięciem.
Znalazł się w małym, ale dla odmiany wyraźnie nie sprzątanym bardziej niż to konieczne, pokoju, oświetlonym światłami z ulicy, w którym stało również niestarannie pościelone łóżko, na którym leżały, co zastanawiające, skrzypce, wyglądające tak, jakby ktoś położył je tam w pośpiechu. Natomiast zobaczył też biurko w którym, znajdowały się szuflady (jedna z nich była lekko, wręcz prowokująco uchylona) na którym, leżały jakieś dokumenty, kałamarz, zgaszone świece, całe szafy wypełnione dokumentami ułożonymi w pudełkach różnej wielkości, co sprawiało wrażenie dokładnej segregacji.

Z lewej strony, pod ścianą stał stół, na którym zauważył przeróżne szklane rurki, prymitywny mikroskop, retorty* małą wagę, nawet alembik** - całkiem jak "zestaw małego chemika" w dziewiętnastowiecznym wydaniu.
Uznał, że małe laboratorium może zaczekać i zamiast do niego, ruszył w stronę zauważonego w pierwszej kolejności burka.
Odsunął krzesło i usiadł na nim. Podkręcił lampkę gazową stojącą w zasięgu dłoni, i wszystko ukazało się w wyraźniejszym świetle.
W naturalnej dla niego reakcji na uchyloną szufladę, wysunął ją do połowy, mając zamiar znaleźć coś, co ewentualnie pomogłoby mu myśleć, przedmiot który, miałby spełnić rolę legendarnej czerwonej piłki.
Jego oczom ukazała się podłużna, wygięta fajka, pudełeczko z tytoniem, zapałki - słowem, rzeczy mało go interesujące. Znacznie bardziej absorbującym widokiem okazała się leżąca w otwartym pokrowcu strzykawka.
Wyjął ją ostrożnie i zbliżył do twarzy. W jej wnętrzu widać było jeszcze resztki bezbarwnego płynu. Kiedy uniósł strzykawkę do nosa nie poczuł żadnego zapachu, a więc nie potrafił chwilowo stwierdzić co to właściwie było. Odłożył strzykawkę pieczołowicie na miejsce.
To była kolejna zagadka do rozwiązania, choć nie miał teraz ochoty paprać się w chemikaliach.

Było tu również poręczne, leżące obok lampki gazowej, lusterko, którego wcześniej nie zauważył, a które teraz przyciągało jego wzrok jak magnes.
Sięgnął po nie z mimowolnym drgnięciem dłoni, chwycił nieco pewniej i w końcu powoli zbliżył do twarzy.
Z pewnością nie była ona jego. Powitała go twarz nieco pociągła, o wyraźnych kościach policzkowych, wyposażona w orli nos, a także dość wąskie brwi nad szarymi, rozszerzonymi pod wpływem szoku źrenicami. Kolejnym faktem była starannie ogolona szczęka i włosy, które obecnie byłby nieco zmierzwione, ale noszące ślady wcześniejszego dokładnego ułożenia.
Opuścił dłoń z lusterkiem na biurko, odkładając je z cichym brzdęknięciem.

Poczuł nagle z całą mocą w jakim położeniu się znalazł. Położył twarz na dłoniach, łokciami opierając się o blat biurka. Dla obserwatora gest ten mógłby świadczyć o bezsilności, ale przecież on nie mógł czuć czegoś takiego.
Nawet, jeśli był uwięziony we własnym umyśle, w dodatku pod postacią Sherlocka Holmesa.
A za oknem rozlegało się tylko bębnienie deszczu, okazjonalnie przeplatane odgłosami nocnego życia Londynu - pokrzykiwaniem pijanych prostytutek i skrzypieniem kół powozów.

-
*Retorta - okrągłe naczynie szklane z długą szyjką pełniącą funkcję chłodnicy, używane niegdyś w laboratoriach do destylacji. Wykonanie ze szkła i brak połączeń zapewnia dużą odporność chemiczną i umożliwia destylację cieczy żrących.
**Alembik (łac. alembicus) - dawny sprzęt laboratoryjny w postaci szklanego lub metalowego naczynia - zbiornika, zakończonego szyjką, w której osadzano korek lub specjalną głowicę z wychodzącą z niej zagiętą rurką. Służył do destylacji prostej.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez iskrzak dnia Pon 20:24, 18 Sty 2010, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
iskrzak
Captn'
Captn'



Dołączył: 09 Sty 2010
Posty: 576
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z ruskiego budzika

PostWysłany: Pon 19:45, 18 Sty 2010    Temat postu:

221b
Część trzecia.

Nie minęło wiele czasu, od kiedy usiadł przy biurku, a już zaczynał powoli zmieniać swoje podejście. Dalsze użalanie się nad tą sytuacją, nie może mu pomóc, więc nie ma sensu się tym dalej zamartwiać. W sumie, co może mu zgotować jego własna psychika? Pewnie prywatny harem i siedemdziesiąt dwie dziewice* znacznie bardziej by go ucieszyły, ale jak widać, nie można mieć wszystkiego. Odchylił się na krześle, przechylając głowę w tył, nogi zaś położył na biurku. Pełen relaks, choć jedna sprawa nadal nie dawała mu spokoju...

Na początek delikatnie przesunął palcami po miejscu, w którym w rzeczywistości od wielu lat nie było mięśnia. Poczuł delikatny dreszczyk emocji, a po chwili niesamowitą ulgę. Noga była w dotyku całkiem zdrowa, sprawna. Niesamowite uczucie, które sprawiło, że uśmiechnął się jak dziecko, które dostało, nie jednego cukierka, a całą fabrykę słodyczy. Zaczął dostrzegać coraz więcej jasnych stron swojego położenia. Móc pobawić się w nikogo innego, jak najsławniejszego detektywa - to się może okazać całkiem ciekawym doświadczeniem. I czy nie chciał przecież dostać kilku dni wolnego?

Przeciągnął się na krześle, odginając głowę w tył z półprzymkniętymi oczami, kiedy zauważył coś interesującego na ścianie za sobą. Usiadł po ludzku, podkręcił dopływ gazu w lampce i wstał, by bliżej przyjrzeć się intrygującemu widokowi - były to inicjały "V.R"** ułożone z dziur po nabojach wystrzelonych w ścianę.
- No nie, a to o mnie mówią, że mam nierówno pod sufitem! - westchnął pobłażliwie i urwał. Mówienie nie było specjalnie przyjemne, bo głos Holmesa całkiem różnił się od tego, do którego się przyzwyczaił. Nie wspominając o irytującym, brytyjskim akcencie. Na próbę chrząknął jeszcze, szykując się do przesycenia następnych słów jak największą ilością swojego nieodłącznego sarkazmu.
- Zawsze mogło być gorzej. Mogłem wylądować w jednym łóżku z miss niespełnionego macierzyństwa.
Po tej próbie, kiedy uznał, że jednak da się nadać jego głosowi odpowiednie zabarwienie (choć jego zdaniem w bardzo niesatysfakcjonującym stopniu), powrócił do badania inicjałów. Taki patriotyzm zdecydowanie nie wskazywał na normalność jego alter-ego. Choć właściwie całkiem przydaną informacją była wiadomość, że Holmes był świrem wyposażonym w broń. Z pewnością nie zaszkodziłoby wiedzieć, gdzie ona jest.

W pierwszej kolejności spojrzał bezpośrednio pod swoje nogi, tropem porozrzucanych kartek, docierając do kopniętego wcześniej pudełka po butach. Kucnął przy nim, bezceremonialnie wyrzucając kolejne rzeczy. Szkło powiększające, rozdarty materiał, sztuczne wąsy - to chwilowo zatrzymało go poszukiwaniach i skłoniło do przytknięcia ich do twarzy, choć szybko porzucił to znalezisko, wracając do rozgrzebywania zawartości pudła. Znalazł tam również typowy dla londyńskich dżentelmenów, zegarek, przy którego łańcuszku przyczepiony był złoty suweren***, a prócz tego kartkę z nabazgranymi na niej "patyczakami". To również przerwało na moment inspekcję, jakby nie patrzeć, obecnie swojej własności, na przyjrzenie się rysunkom nieco dokładniej. Ludziki był ustawione na linii prostej, a każdy stał w innej pozycji. Chociaż nie, niektóre się powtarzały. House lekko zmarszczył nos, zgniatając karteczkę w dłoni i rzucając za siebie. Cóż, świr, jak mówił. Niestety, dogłębne przeszukiwanie okolicy nie pomogło, bo broni nie znalazł. Wstał z rozczarowaniem. Przy okazji zauważył, że ze szpary pod drzwiami nadal sączy się światło, co znaczyło, że jego współlokator nie spał.

House przejechał językiem po zębach. No tak, nie miał najświeższego oddechu, a to bardziej pilna sprawa. Jednak otwarte pytanie o łazienkę mogło wzbudzić podejrzenia, trzeba więc wydobyć tą informację ostrożnie. Albo wypuścić się na zwiad, a przy okazji zwiedzić ten dom. Z tym postanowieniem popchnął drzwi, wchodząc do saloniku. Watsona nie zauważył, ale jego notes leżał grzbietem do góry na niskim stoliczku obok fotela. House rozejrzał się czujnie i szybko znalazł tuż przy nim, właśnie szykując się do pochwycenia go, kiedy usłyszał, że na schodach rozlegają się kroki wchodzącego na górę mężczyzny. "Och, jaka szkoda."
- Siemasz, Wilson - wypalił na jego widok, łapiąc się zbyt późno na gafie. - To znaczy, serw... no, miłego wieczoru, Watsonie.
Miał ochotę parsknąć śmiechem na widok miny doktora, a naraz palnąć się za własne, popełnione przez rozpęd, niedopatrzenie. Ale co poradzić, że facet miał mimikę tak podobną to tej, którą na co dzień widywał u swojego przyjaciela? Wyminął nierozumiejącego Watsona, zszedł po schodach i wślizgnął się do łazienki, która na szczęście nie była trudna do znalezienia. Dopiero tam podzielił się wesołością ze swoim-nieswoim odbiciem w naściennym lustrze.

Po umyciu zębów, nabierając na prastarą szczoteczkę pasty o smaku czystego fluoru, która stała w pobliżu umywalki w niewielkim słoiczku****, mógł uznać, że wypełnił swoje wieczorne obowiązki w zachowaniu higieny jamy ustnej. I mógł przyjrzeć się na spokojnie swojej twarzy. Obdarzył wpierw odbicie wyzywającym spojrzeniem szarych, chłodnych tęczówek, po tym przystępując do badań.
- Cóż, powiedzmy, że wszystko jest na swoim miejscu... - przejechał dłonią po gładkim policzku i lekko skrzywił usta, nienawykłe do, aż tak wymyślnych, grymasów. - ...może, przy odrobinie szczęścia, jakoś ze sobą wytrzymamy.

Wyszedł z łazienki, zmierzając po schodach z powrotem na piętro. Wyglądało na to, że Watson zdążył już przenieść się do swojego pokoju, umiejscowionego niechybnie za drzwiami, znajdującymi się obok kominka.
Powrócił do siebie, od razu kierując kroki w stronę łóżka, ponownie zauważając walające się na nim skrzypce. Wziął instrument do ręki. Były ładne, choć, skoro nie potrafił na nich grać, nieprzydatne. Odłożył je ostrożnie na szafkę przy łóżku i rozejrzał się za czymś, w czym mógłby się przespać. Nie, żeby był w tym względzie wybredny.
Ruszył w tym celu w stronę szafy, obok której stało krzesło. Na nim leżały, złożone w zaskakująco schludną stertę, ubrania.
Szybko wybrał to, co wyglądało na nadające się do spania i przebrał. Nie powstrzymał się od ponownego, wręcz czułego dotknięcia zdrowego uda, tego niemalże zapomnianego mięśnia.
Po przebraniu się, pozostało mu tylko wleźć pod kołdrę i zbadać rzeczy leżące na szafce. Była tam położona książka, ze zdjęciem włożonym pomiędzy kartki w charakterze okładki. Wziął ją do ręki, spoglądając na tytuł. "Rany, Szekspir. Czego innego oczekiwać?" Pomyślał z rezygnacją, wysuwając fotografię, na której znajdowała się jakaś kobieta. Zdjęcie, co ciekawe, wyglądało na dość często oglądane. Cóż, na pewno nie przez niego. Wsunął fotografię z powrotem między kartki.

Zakręcił dopływ gazu, sprawiając, że cały pokój utonął w łagodnych ciemnościach. Osunął się na poduszki, zaczynając dotkliwie odczuwać, że:
a) pościel jest nieprzyzwoicie szorstka
b) łóżko jest skandalicznie twarde
c) coś uwiera go pod barkiem
Sięgnął pod siebie, wyciągając smyczek od skrzypiec. "A właśnie się zastanawiałem, gdzie mógł być." Odłożył go na książkę, choć po ciemku nie był tego pewien. Ponownie przedsięwziął próbę zaśnięcia.
Po kilku minutach przekręcił się na drugi bok, tylko po to by za chwilę powrócić do poprzedniej pozycji, a potem... przekręcić się częściowo na plecy i osiągnąć względną wygodę, z nieco zsuniętą kołdrą.
Leżąc tak i powoli zapadając w półsen, usłyszał skrzypnięcie drzwi. Zaraz po tym delikatny pasek światła padł na przeciwległą ścianę, szybko jednak drzwi zostały prawie bezszelestnie przymknięte, tak, że zwęził się do wąziutkiej smugi na ścianie. House zamknął oczy, przybierając pozory głębokiego snu, co przyszło mu łatwo, zważając, że właśnie przechodził w stan, kiedy jawa miesza się z snem. Ironia losu, że nawet w halucynacji można było doświadczyć tego stanu.

Usłyszał ostrożne kroki i skrzypnięcia podłogi, dość wyraźne w całkowitej ciszy panującej w domu. Zaraz po tym poczuł, że ktoś przysiada na skraju łóżka, na tyle blisko, że słyszał cichy oddech, niewątpliwie należący do Watsona. Poczuł również, że zsunięta kołdra zostaje delikatnie nasunięta na jego ciało, a jego rozbudzający się umysł, niemrawo zbuntował się przeciwko takiej troskliwości. Jednak nie zdradził się, doskonale imitując głęboki sen. Nieproszony gość jednak nie miał widocznie zamiaru od razu go opuścić. House niemal fizycznie czuł, że jego twarz jest obserwowana przez drugiego mężczyznę. Właśnie miał zamiar otworzyć oczy i wyrzucić natręta, kiedy tamten zaczął prowadzić monolog. To skutecznie zachęciło go do kontynuowania przedstawienia.
- Jeszcze do niedawna byłem pewien, że z łatwością umiem wyczytać każdy twój nastrój, nawet z najdrobniejszego gestu. - Jego głos był wręcz nieznośnie zatroskany, dodatkowo przeplatany nićmi zmęczenia - Jednak ostatnio stwierdzam, że nie potrafię powiedzieć, o czym myślisz. Zamknąłeś się w sobie tak głęboko, że obawiam się, że dopóki nie dostaniesz jakiejś sprawy do rozwiązania, nie uda się przywrócić cię światu i będziesz trwał w tym nastroju dość długo, by już z niego nie wyjść.
Na chwilę urwał, wzdychając cicho.
- Ostatnio znowu znalazłem strzykawkę, chociaż morfiny przestało mi ubywać. Więc to drugie. Wiesz przecież, tak dobrze jak ja, że twoje "niewinne" siedem procent ściągnie cię w końcu na dno. Nie słuchasz mnie, kiedy próbuje cię od tego odwieść. Przy całej swojej mądrości, nie chcesz przyjąć do wiadomości, że kokaina w końcu cię zniszczy i nie będziesz już mógł pracować. Tym trudniej mi cię przekonać, że oboje wiemy, dlaczego to robisz. Z tego samego powodu, dla którego całego siebie oddajesz rozwiązywaniu spraw... Nie mogę ci tego odebrać, skoro tak chcesz spędzić czas, który ci został. - Czy zdawało mu się, czy w głosie Watsona zabrzmiały płaczliwe nutki?
- Żałuję, ale nie mam serca, by porozmawiać o tym z tobą twarzą w twarz.
House poczuł delikatny dotyk dłoni, kiedy Watson czule odgarnął kosmyki włosów opadające mu na twarz.
- Śpij dobrze, mój drogi.
To były jego ostatnie słowa, zanim wstał od jego łóżka. Gdyby się w tym momencie odwrócił, zobaczyłby szare oczy odprowadzające go spojrzeniem.
Ale nie odwrócił się, opuszczając pokój równie cicho, jak do niego wszedł.
House wpatrzył się z namysłem w sufit. Powoli zamknął oczy, pozwalając sobie odpłynąć w niespokojny sen.

***

Choć mogłoby się wydawać, że halucynacja zaczęła się w momencie podjazdu pod ich dom, w rzeczywistości House stracił przytomność ciała i umysłu znacznie wcześniej.
Mianowicie, już we własnym gabinecie.
"Jeszcze tylko jedna", usprawiedliwił się, łykając ostatnią białą tabletkę leżącą na jego dłoni.
A zaledwie moment później zaległ z twarzą na biurku, w ten sposób zostając znalezionym przez Foremana, który wrócił zameldować, że w domu pacjenta faktycznie bynajmniej nie było żadnych pestycydów.
Murzyn szybko sprawdził puls swojego przełożonego, po czym zawołał spacerujące po korytarzu kobiety w kitlach pielęgniarek, by pomogły mu z, ewidentnie zatrutym vicodinem, mężczyzną. Nie trzeba było być detektywem, by zobaczyć leżącą obok jego dłoni przewróconą, żółta buteleczkę.
House został sprawnie przewieziony na płukanie żołądka, a Foreman z ponurą miną skierował się w pierwszej kolejności do biura Wilsona. Miał przeczucie, że jedyny przyjaciel jego szefa zasługuje na informacje z pierwszej ręki.

___

*Siedemdziesiąt dwie dziewice to według religii Islamu nagroda dla męczenników która czeka na nich w Raju.
**Victoria Regina, jak mawiano o Królowej Wiktorii.
***Suweren - angielska moneta złota o wartości 1 funta (20 szylingów).
****Pasta do zębów w tubkach zaczęła być sprzedawana dopiero w 1896 roku.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
iskrzak
Captn'
Captn'



Dołączył: 09 Sty 2010
Posty: 576
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z ruskiego budzika

PostWysłany: Pon 19:46, 18 Sty 2010    Temat postu:

221b
Część czwarta.

"- liwe, że..."
Mniej więcej tyle sensu zawierała w sobie jego pierwsza po przebudzeniu myśl. Uchylił powieki, ale na krótko. Światło padające z okna, zmusiło go do zamknięcia oczu.
"Niemożliwe, żebym miał kaca!"
Nie miał zamiaru dać się zbić z tropu. Nie pił przed snem, położył się spać całkiem trzeźwy, przynajmniej w nierzeczywistości panującej dookoła niego. Co do tej prawdziwej, ciężko było powiedzieć cokolwiek więcej, niż to, co przez chwilę mógł poczuć. Wieźli go na płukanie żołądka, tak mu się wydawało.
Interesujące, skoro na chwilę udało się wrócić do siebie, musiał istnieć sposób na definitywne wyrwanie się z halucynacji.
Tylko, że w tym momencie skupienie się na myśleniu przedstawiało się wyjątkowo nieciekawie.
"Gdzie, u licha leży Vico...?
No tak, tutaj nie ma Vicodinu.
Zaraz... naprawdę nie ma Vicodinu!"

Przełknął ślinę, gwałtownie siadając, zaplątując się w kołdrę i z frustracją, zaprawioną soczystym przekleństwem, zrzucając ją na ziemię.
Jak ma niby funkcjonować bez Vicodinu?
Opuścił stopy na podłogę, widząc przed oczami czarne plamki. Ciało nie chciało funkcjonować jak należy - dla uproszczenia przyjmijmy chwilowo, że to rzeczywistość. W niej miałoby to sens, tutaj nie miało i to nie ulega wątpliwości.
Podparł się ręką o brzeg łóżka, podnosząc się do pozycji stojącej, którą udało mu się po chwili osiągnąć. Pierwszy krok zrobiony, uzyskał względną kontrolę nad sytuacją.
Powiódł spojrzeniem po pokoju, wreszcie zauważając sensowny cel. Szafa z ubraniami, oczywiście. Przy okazji zauważył, wiszącą na kołku obok, znoszoną pelerynę... chwila, nie pelerynę. To nie była peleryna, na pewno nikt przy zdrowych zmysłach nie uszyłby peleryny z takiego materiału i o takim kroju.
Uznał, że skoro ma dwa stosunkowo dobre powody do ruszenia się, nie ma sensu zwlekać.

Pod jego nogami z nagła pojawiło się przewrócone wczoraj pudełko po butach, powodując rozpaczliwe zamachanie ramionami i chwycenie się szafy. Odsunąwszy niebezpieczny przedmiot nogą, nie omieszkał obdarzyć go wytrawną wiązanką, dobitnie świadczącą o jego poglądach na temat tego typu przedmiotów.
W końcu, po tych wszystkich przeszkodach, stał przed odrzwiami szafy, którą uchylił. Koszula i spodnie, tylko tyle potrzebował.
"Absolutnie nic nie zmusi mnie do włożenia surduta!" Pomyślał z niesmakiem, odrzucając tę część garderoby na wstępie.
Ubrał się, plącząc oczywiście w nogawkach, w końcu osiągając cel, jakim było ubranie się we względnie porządny sposób. Odgrywanie dżentelmena klasy średniej było, pod tym względem, kłopotliwe.

Wreszcie mógł przyjrzeć się temu, co go zainteresowało na początku. Obszedł krzesło, podchodząc do zawieszonego na kołku... szlafroka. Bez żartów, wisiał tam znoszony, szkarłatny szlafrok. Absolutnie nie pasował do wyszukanego stylu, w jakim ubierał się Holmes, ale wyglądało na to, że miał słabostki, także w tym względzie. W każdym razie, szlafrok wyglądał całkiem zachęcająco. Bez dłuższych wahań zdjął go z kołka, zakładając na siebie. Cóż, nie okazał się być peleryną-niewidką, ale był wyjątkowo wygodny. To mu trzeba przyznać, leżał znakomicie.

A co najciekawsze, niemal od razu poczuł, że jego samopoczucie poprawiło się nieco. "Od szlafroka Sherlocka?" pomyślał z lekkim otępieniem, nie zauważając nawet swoistej gry słów.
Wzruszył ramionami. Skoro to pomogło, nie było sensu się zagłębiać. Jeśli właśnie doświadczał zmian osobowości, cóż, nie mógł przecież nic na nie poradzić. I tak, jedyne, na czym mu teraz zależało, to poprawa samopoczucia
A więc, co jeszcze nakręcało jego nową osobowość?
Sławetne siedem procent? Wybitnie zły pomysł. To można od razu wykluczyć, znajdźmy więc inny nałóg. Na myśl przyszła mu od razu fajka, naturalnie. Właśnie miał ruszyć do biurka, kiedy napłynął do jego nozdrzy zapach świeżej kawy, wprowadzając zamieszanie we współrzędnych. Głód ścisnął mu żołądek - pożałował, że nie upomniał się wczoraj o kolację. Jedyne, co mógł w tej sytuacji zrobić, to zgarnąć potencjalnie skuteczne w jego celu przedmioty, jak dyktował mu wewnętrzny kompas: fajkę i skrzypce. Tak, ku głębokiej konsternacji odkrył, że nie potrafi odciągnąć od nich spojrzenia. Nie było to niemiłe uczucie, nie zrozumcie mnie źle. Wręcz przeciwnie - już samo patrzenie na instrument zdawało się być bardzo relaksującym zajęciem.

Wziął więc skrzypce pod pachę, smyczek w dłoń, a fajkę w usta i ruszył do drzwi prowadzących w stronę kuszącej woni.
Kiedy je otworzył, wychodząc na spotkanie zastawionego już stołu i Watsona ("On naprawdę siedział mi po nocy nad głową?" - przemknęło mu przez myśl), musiał wyglądać wyjątkowo oryginalnie. W szlafroku, pod pachą dzierżąc instrument, raczej w takim otoczeniu niespotykany, z fajką, rozczochrany, dodatkowo z lekkim uśmieszkiem, kiedy jego spojrzenie napotkało źródło woni, która wywabiła go z pokoju.

- Dzień dobry - przywitał się, tym razem postanawiając ostrożnie dobierać słowa.
Skrzypce, wraz z smyczkiem, oparł ostrożnie o nogę stołu.
- Nawzajem - odparł kompan, nalewając mu w tym czasie kawy.
House poczuł przemożną chęć rzucenia się na filiżankę.
- Dobrze się spało? - zapytał, upijając łyk, co nieco zamaskowało ironię w jego głosie. Sięgnął za to po gazetę, poranny tabloid, "The Sun", jak głosił tytuł. Na pierwszej stronie krzyczały nagłówki takie jak:
"Francuska policja bezradna"
A.L nadal grasuje we Francji, świetnie.
"Zniknięcie"
Zniknęła szwedzka księżniczka. Zapewne po prostu się puściła.
"Śmierć"
Zginął M. Furstone, wypadek przy pracy.
"Dziwna ryba"
Z Tamizy wyłowiono perukę, właściciela niedługo później.
Boże, co za nudy!
- To dobrze, bo liczę, że wybierzemy się dzisiaj na spacer - oznajmił, nabijając fajkę. Przytknął do tytoniu wewnątrz zapaloną zapałkę i po chwili zaciągnął się głęboko, czując rozlewający się po ciele spokój ducha. Wreszcie osiągnął spełnienie, wydmuchując dym pod karcącym spojrzeniem niebieskich oczu.
- Hej, nie patrz tak na mnie. - Zrobił z dymu okrąg, który pofrunął w stronę Watsona, który machnięciem dłoni rozwiał go przed twarzą.
- Wiesz, że nie powinieneś - rzucił znad filiżanki.
Przemyślał słowa Watsona, ponownie zaciągając się wyjątkowo mocną mieszanką.
- Myślałem, że już dawno zauważyłeś, że nie jestem konający.
Przez chwilę napawał się miną współlokatora, naraz zastanawiając się, skąd nagle wzięła się u niego ta pewność.
- Jak to... nie jesteś? - zapytał tamten opuszczając filiżankę, którą właśnie podnosił do ust, na stół. - Przyjechałem z Chelmsford, zostawiając żonę, kiedy usłyszałem o twoim fatalnym stanie zdrowia!
- Skłamałem. A przyjazd nie sprawił ci trudności - odparł chłodno, naraz szybko kalkulując. Musiał ugłaskać lekarza, ale jaki argument najlepiej do niego trafi? - Przyznaję, to było bardzo małostkowe. Ale ja również ciebie potrzebuje, nie zapominaj.
Boże, brakowało żeby tylko zrobił szczenięce oczy...
Watson przyłożył dłoń do czoła.
- Holmesie, przekraczasz ostateczne granice. Przecież wystarczyłoby, żebyś wysłał list...
- Nie wystarczyłoby, - zaprzeczył - ponieważ twoja żona jest w ciąży. Nie zostawiłbyś jej w tym stanie, bez tak brutalnego podstępu.
- Ta cała mistyfikacja była tylko dlatego, że się stęskniłeś? - zapytał Watson, opanowując nerwy. Chwilowo wściekłość zastępowało niedowierzanie.
- Mam tylko ciebie, mój Boswellu. - W jego głosie brzmiała nieskalana niewinność. - Ale nie tylko dlatego. Niedługo wydarzy się coś, z czego powodu będziesz mi potrzebny. Musiałem mieć całkowitą pewność, że zdążysz na czas.
Watson prychnął, odsuwając krzesło.
- Jesteś po prostu niepojęty! - warknął, odwracając się i wychodząc do siebie. Niemalże trzasnął drzwiami, choć nie dosłownie - zamknął je głośniej niż było konieczne.

House nie przejął się demonstracją oburzenia. Tym samym, co wcześniej, dziwnym trafem, wiedział, że współlokator szybko przestanie się gniewać. Podświadomość zaczynała współpracować, podsuwając mu sporo przydatnych rozwiązań. Zaczynał rozgryzać, jak to wszystko funkcjonuje.
Tymczasem paląc spokojnie, skonsumował śniadanie i pozwolił zabrać pani Hudson to, co zostało - a zostało sporo, bo nie miał zbyt dużego apetytu. Ot, chleb, jajko, kawa.

Zaczynał powoli czuć znudzenie dąsami współlokatora, a już zwłaszcza siedzeniem w samotności - wziął więc skrzypce i na próbę przyłożył smyczek. Przeciągnął nim po strunach, które wydały jękliwy dźwięk i zaczął od niechcenia grać. Przyszło mu to tak łatwo, jak gdyby robił to codziennie.
I co więcej, nie poczuł ani uncji zdziwienia.
Nuty padały bez ściśle określonego porządku. Dźwięk z pewnością ładny, choć dla słuchacza zapewne nieco irytujący.
Tak jak oczekiwał, drzwi do pokoju Watsona otworzyły się wkrótce i mężczyzna wyszedł mu na spotkanie, ubrawszy się już, jak widać, do wyjścia.
- Dobrze, niech ci będzie. Możesz przestać hałasować - prychnął cicho.
- Uwierz, na pewno docenisz chwilę odpoczynku przed powrotem do domu - zapewnił, odkładając instrument.
- A to, skąd wiesz? - zapytał zadziornie Watson.
- Nawet nie wiesz, jak łatwo zauważyć, że jednak odpoczynek będzie dla ciebie zbawienny. - Uśmiechnął się pod nosem.
- Oświeć mnie, bardzo mnie o ciekawi.
- Otóż, bardzo chętnie skorzystałeś ze wszystkich chwil samotności, jakie tylko się nadarzyły. Poza tym, zrobiłeś się drażliwy, jak sam na pewno zauważyłeś. I jeszcze jedno - kiedy ostatnio cię widziałem, nie miałeś tej zmarszczki nad lewą brwią.
Zrobił tryumfalną minę. "Niech żyje Holmes wszechwiedzący!"
- Masz racje - przyznał z rezygnacją współlokator. - A skoro to już za nami, mówiłeś coś chyba o chęci wyjścia?
- Naturalnie - potwierdził House, momentalnie znikając u siebie i za parę chwil wychodząc, już bez szlafroka. Wyminął, prawie biegiem, Watsona, ogarniając się w łazience i równie szybko wbiegł po schodach.
Wszystko zajęło jakieś pięć minut. Ta kawa była osobliwa, choć może całkowicie zdrowa noga miała w tym swój udział - w każdym razie rozpierała go energia.
- Chodź, Watsonie. Nuda mi nie służy.
Włożył czarny płaszcz, jego towarzysz zaś wybrał brązowy, oboje jednocześnie sięgnęli po laski i, po wymienieniu rozbawionych spojrzeń, wyszli na zewnątrz.
House założył cylinder.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum hatson.fora.pl Strona Główna -> Hatson / loveship Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Programy
Regulamin